wtorek, osma rano , dolatuje na miejsce, male lotnisko, za plecami morze, przed soba gory w chmurach, pieknie.
odprawa paszportowa, moda na swinska grype, wiec wszyscy wypelniaja deklaracje chorobowe, pieczatka podbita bezproblemowo.
Zaczyna sie skanowanie moich rzeczy, w mojej glowie mysl o 4 pollitrowkach ktore wioze ze soba..
jak czlowiek za duzo mysli to odrazu sie w zyciu pierniczy.. kaza rozpakowywac plecak bo cos nie gra.. check it check it...
otwieram plecak i .. ide w zaparte ze 3 butelki zolatkowej gorzkiej to sa moje medykalia... szybko wyjmujac jeszcze flaszke
zubrowki mowiac ze to jest najlepsza polska wodka i ze powinni kiedys sprobowac (muzulmanie i wodka? co ja sobie myslalem),
ogladaja zoladkowe dokladnie.. ale kontaktu to oni wielkiego z alkoholem nie maja bo mnie puscili a znaku 40 %alk nie zauwazyli.
Odbieraja mnie dwie dziewczyny, wsiadamy w ich auto i jedziemy. ruch lewostronny, chaotyczny i nieprzepisowy... podoba mi sie.
Drugie odczucie- brudno, biednie czyli dokladnie to czego sie spodziewalem, jedziemy z 20 minut wolnym tempem spedzajac czas
na grzecznych rozmowkach na temat lotu,o mijanych przez nas budynkach ... and so on. Dojezdzamy do miejsca w ktorym z motoru
zeskakuje mlody chlopak o imieniu Haris. Dziewczyny przedstawiaja mi mojego gospodarza. Najblizsze 2 tygodnie spedze u niego w domu.
Dziewczyny odjezdzaja w nieznanym kierunku a ja laduje sie jako plecaczek na skuter Harisa, po 5 minutach jestesmy w jego/moim domu.
Mijajac wczesniejsze domy bylem pelen obaw( a to drewniany, a to dachu ni ma), ale dojezdzamy do ladnego niebieskiego domu, gdzie drzwi
pootwierane na osciez. 3 sypialnie 2 lazienki pokoj goscinny i kuchnia, czyli pieknie. no nie tak pieknie.. bo toalety to po prostu dziura w ziemi
ktora sluzy za kibelek, umywalke i prysznic, bo obok dziury jest cos jakby w rodzaju wanny z woda, ale to tylko sluzy do pobierania z niej wody
za pomoca malego naczynka, z ktorego lejemy wode albo na siebie, szczoteczka lub splukujemy toalete. szybkie latwe i wygodne:). 3 w 1.
za pierwszym razem lekki szok, teraz juz jestem profesjonalista.(po 1 dniu, bo prysznic sobie robie srednio co 2 godziny bo tak goraco,
a jak bym mogl to bym z tamtad nie wychodzil.)Kolejny punkt programu to jedzenie.. przed wyprawa obawialem sie tego, nie potrzebnie,
male skubance potrafia je tak zrobic z takimy warzywami i owocami polaczyc no ze tylko im klaskac. do tego soki ze swiezych owocow...
cudownie. a wszystko za 2 dolary od osoby. miasto: dalej to samo, tloczno i biednie. trzeba zobaczyc nie da sie tego nazwac.. fotki bede
robil za pare dni narazie sam chce nacieszyc oko. wieczorem meczyk pilki halowej. przyjemnie. gdy wrocilem do domu na koniec dnia
kolejny szok, wszyscy spia jak po dobrym melanzu... czyli tam gdzie popadnie, starszy brat w przedpokoju na kanapie, mama na podlodze
w glownnym pokoju. ja dostalem lozko, ale czlowiekowi az glupio.. no nic taka kultura, trzeba sie przyzwyczajac.
Dzien pierwszy: 4 prysznice, 2 posilki, 30 ludzi poznanych w biurze aiesec - wszyscy bardzo przyjazni, 20 zl wydanych. 0 europejczykow.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz